Są filmy, na których jedyną rozrywką staje się jedzenie stojącego przed tobą popcornu i popijanie coli, są też takie, które próbują zamydlić nam oczy efektami specjalnymi, bo najzwyczajniej w świecie nie ma w nich nic więcej. Jest też trzeci typ obrazów - kiedy je oglądasz, nie myślisz o jedzeniu, ziewaniu, czy o tym, co musisz zrobić w domu. Trzymają w napięciu i potrafią zaciekawić, nawet jeżeli to nie jest superprodukcja Hollywoodu - pisze Łukasz Przewodowski.
Uważam, że obejrzany przeze mnie wczoraj film Banksiego Wyjście przed sklep z pamiątkami należy do tej ostatniej grupy.
Opowiada historię Therrego, właściciela sklepu z ubraniami i jego niewiarygodnej pasji, a może nawet obsesji, aby filmować tak właściwie wszystko. I to właśnie głownie z taśm nagranych przez niego, zwykłą nienieprofesjonalną kamerą, składa się ten film.
O czym jest? To właśnie najlepsza strona tego obrazu, podwójne dno - z jednej strony mamy dokument o street art, z drugiej - film z zakończeniem, które daje do myślenia nawet dzień po jego obejrzeniu i zmusza do zastanowienia się nad jego przesłaniem i swego rodzaju płynącym z niego morałem o dążeniu do swoich marzeń, przyjaźni i poniekąd zdradzie.
Banksy wypowiadał się w pewnym wywiadzie, że chce, aby ten film był dla street artu tym, czym Karate Kid dla sztuk walki i jestem przekonany, że to się udało, a przede wszystkim mam nadzieję, że przekona osoby, które dotąd myślały, iż sztuka uliczna to bezmyślne graffiti, że to coś więcej - to piękno ekspresji wyrażone przez bunt dla naszego wielkiego wyścigu szczurów. Polecam ten film każdemu, a w skali od 1 do 10 zasłużył na mocne 9.
***
Sekcję dziennikarską w CSE Światowid prowadzi Jarosław Grabarczyk