Chłopak z księżyca. Część trzecia opowiadania o miłości
Dziś chcielibyśmy zaprezentować naszym czytelnikom trzecią część opowiadania o wielkiej miłości, która "spadła z księżyca". Autorką tekstu pt. "Chłopak z księżyca" jest Martyna Bielska - uczestniczka młodzieżowej sekcji dziennikarskiej działającej w CSE "Światowid". Pierwsza część opowiadania ukazała się na naszym portalu 19 października 2009 roku. Druga 10 grudnia 2009. Zainteresowanych odsyłamy do zakładki pt. "Młody eŚwiatowid". A teraz zapraszamy do lektury trzeciej części opowiadania.
Nie wiem ile czasu minęło, odkąd Artemis rozpłynął się na moich oczach. Siedziałam wciąż, w tym samym miejscu, skulona. Łzy spływały mi po policzkach, a w sercu nie czułam kompletnie nic. Kompletna pustka...
Zrobiło się strasznie zimno. Schowałam głowę między ramionami. Drżałam, a zimno sprawiało, że uszy i nos szczypały dotkliwie. Ale to wszystko i tak nie mogło zmusić mnie do powrotu do domu.
Stopniowo zaczęło się rozjaśniać. Delikatne promienie słońca przedzierały się między konarami drzew.
,,Dziadkowie pewnie się martwią” – pomyślałam. Nigdy tak długo nie przebywałam poza ich domem. Mimo tego, nie ruszałam się z miejsca. Nie miałam siły wstać. Oczy zachodziły mi mgłą. Poczułam się błogo. Powoli osunęłam się na trawę. W ostatniej chwili świadomości słyszałam tylko chrzęst łamanych gałęzi, a potem czyjś krzyk.
Obudziłam się w moim pokoju, w domku dziadków, szczelnie otulona kołdrą. Mimo pulsowania, jakie czułam w skroniach, ostrożnie podniosłam się na łokciach. Zobaczyłam babcię śpiącą w fotelu nieopodal łóżka. Nie zamierzałam jej budzić, więc usiadłam tak, że opierałam głowę o ścianę i spoglądałam przez okno, obok którego stało łóżko.
Zastanawiałam się jak się tu znalazłam. Pamiętałam tylko, że ktoś krzyczał. Chyba moje imię. A potem zapanowała głucha cisza i ciemność. Nie potrafiłam przypomnieć sobie tego głosu. Przez chwilę przemknęło mi przez myśl, że mógł to być...
- Nie! Wrzasnęłam w nagłym przypływie emocji, budząc tym samym babcię.
- Elizo... Wystraszyła się.
- Przepraszam. Spojrzałam prosto na nią. Nawet nie mrugnęłam. Przez chwilę myślałam, że się rozpłaczę, ale nic takiego się nie stało. Moje oczy były drażniąco suche.
Babcia wstała z fotela i usiadła na brzegu łóżka. Ostrożnie podniosła dłoń do mej twarzy i pogłaskała mnie po policzku. Przymknęłam oczy. Jeden gest wystarczył, by przez moment wydawało mi się, że wszystko jest w porządku. Ale rzeczywistość radykalnie sprowadziła mnie do parteru.
- Michał przyniósł Cię tutaj. – Oznajmiła babcia, mimo iż o to nie pytałam. – Znalazł Cię w lesie kompletnie przemarzniętą. Powiesz mi, co się tam wydarzyło?
Przez jakiś czas milczałam, uparcie wpatrując się w pościel. Musiałam zebrać się na odwagę, żeby wypowiedzieć to na głos.
- Artemis... On... On... Nie żyje. Umarł w moich ramionach. – Wybełkotałam ledwo dosłyszalnym głosem.
Babcia przez moment patrzyła na mnie w osłupieniu, po czym uścisnęła mocno. Wtuliłam się w nią całym ciałem.
- Nie pojmuję tego... Nie pojmuję... – Szeptałam.
- Spokojnie, maleńka, już dobrze. Powtarzała babcia. Bezskutecznie.
Nie płakałam, ale wciąż i wciąż powtarzałam te słowa. Nie potrafiłam przyjąć do wiadomości tego, że gdy pojawię się w lesie podczas pełni księżyca, nie ujrzę tych pięknych, błyszczących oczu i włosów... i ciepłego uśmiechu. Gdy w końcu oderwałam się od babci czułam się nieco lepiej.
- Zaparzę ci herbaty ziołowej. Zaproponowała babcia, a następnie wyszła z pokoju, zostawiając mnie samą.
Po kilku godzinach zdobyłam się na odwagę by zejść na dół. Nie byłam pewna, czy będę umiała wytrzymać współczujących spojrzeń dziadków. Babcię znalazłam w kuchni. Przygotowywała kolację. Usiadłam przy stole i zajęłam się skubaniem rośliny stojącej przede mną.
- Przepraszam za kłopoty, które sprawiłam. Wydukałam. Babcia spojrzała na mnie zdumiona.
- Ależ o nic się nie martw. Zapewniła. Wiedziałam, że nie mówiła szczerze. Widziałam w jej oczach, jak bardzo się martwiła. Nastała cisza. Ku mojej uldze, przerwał ją dzwonek do drzwi.
- Otworzę. Podniosłam się i pobiegłam do przedpokoju. Na progu stał Michał.
- Ach... To ty. Zmieszał się chłopak.
– T-to jak się czujesz? W porządku... Przyszedłeś do babci?
- Tak...No to wchodź.
– Otworzyłam szerzej drzwi i wpuściłam go do środka. Minął mnie w pośpiechu. Unikał mojego spojrzenia jak ognia. Zraniło mnie to, nie wiedzieć, czemu. Odruchowo złapałam go za rękę.
- Michał.... Przełknęłam głośno ślinę.
– Dziękuję. Chłopak patrzył na mnie przez chwilę, a następnie wyrwał rękę z mojej dłoni i zniknął w kuchni.
Odczekałam kilka chwil i ruszyłam za nim. Siedział przy stole, obok babci. Zagłębieni w rozmowie nie zwracali na mnie uwagi. Usiadłam, więc z boku i wpatrywałam się w ścianę. Całkowicie się wyłączyłam.
-Elizo! Powtórzyła po raz któryś z kolei babcia. Ocknęłam się momentalnie i rozejrzałam po pokoju.
- Przepraszam, zamyśliłam się. Wyjaśniłam widząc ich osłupione twarze.
- Czy mogłabyś odprowadzić Michała do drzwi? Zaproponowała babcia. Nie widziałam w tym najmniejszego sensu, zważywszy, że do drzwi miał kilka metrów. Jednak posłusznie wstałam i kiwnęłam głową.
- Nie ma takiej potrzeby. Odparł Michał. Podniosłam na niego wzrok. Nie patrzył na mnie, tylko na babcię.
- W porządku. Pójdę się położyć. Oznajmiłam i wyszłam z kuchni.
Szybko znalazłam się w pokoju. Usiadłam na łóżku i z łokciami opartymi na parapecie spoglądałam przez okno. Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi.
- Śpię. Mruknęłam na tyle głośno by dali mi spokój. Chwila ciszy, po której nastąpiło ponowne stukanie. Usiłowałam to zignorować. Pukanie nie ustawało.
- Powiedziałam już, że ś... – zaczęłam, gdy nagle drzwi otworzyły się. Stał w nich Michał.
- Jestem zmęczona. Próbowałam się go pozbyć. Odwróciłam wzrok spowrotem do okna. Po chwili zerknęłam za siebie przez ramię. Wciąż tam stał i patrzył na mnie przenikliwie. Po chwili ruszył w moją stronę, zamykając za sobą drzwi. Usiadł na brzegu łóżka i wciąż się we mnie wpatrywał.
- Czego chcesz? Spytałam cicho. Odwróciłam głowę do okna. Po chwili usłyszałam przeciągłe westchnięcie.
- Długo masz zamiar tak się zachowywać? Zapytał. Przez chwilę nie odpowiadałam.
- Jak? Jak długo zamierzasz się tak użalać nad sobą?
- Nie powinno cię to interesować. Burknęłam. Chłopaka zatkało.
- Masz rację. To nie moja sprawa. Odparł, po czym wstał i wyszedł trzaskając drzwiami.
Nie czułam wyrzutów sumienia. Nie powinien był się mieszać. Przez okno widziałam jak wychodzi przez bramkę, staje, a potem z całej siły kopie kamień leżący na ziemi. Następnie robi kilka kroków w miejscu. Gdy już zamierzał odejść, odwrócił się i spojrzał w górę, prosto w moje okno.
Zdębiałam, ale nie schowałam się. Zniosłam jego spojrzenie. Gdy zniknął między drzewami położyłam się na łóżku. Zacisnęłam powieki i usiłowałam nie myśleć o Artemisie. Wiedziałam, że jeżeli nie wyrzucę go z myśli, będę chciała iść na polanę, do lasu. A tego bym nie zniosła. Po kilku godzinach zmorzył mnie sen.
- Elizo, zjedz coś. Nalegała babcia. Minął tydzień a ja z dnia na dzień coraz bardziej odcinałam się od świata. Wciąż albo coś czytałam, albo spałam. Jadłam tyle, co nic i prawie się nie odzywałam.
Ale najgorsze w tym wszystkim było to, że nie potrafiłam już patrzeć w księżyc. Wieczorami zasłaniałam okna kotarą, a wszystkie plakaty i zdjęcia, na których widniał Księżyc i które zdobywałam przez długi czas wylądowały w piecu. Czasem w przypływie złości wyrywałam kartki z encyklopedii i wyrzucałam je przez okno. Byłam naprawdę nie do zniesienia.
- Jadłam już. Odparłam zdawkowo. Babcia wzdychała, ale wiedziała, że namawianie mnie wiąże się z jeszcze większym stresem. Więc dała mi spokój. Pewnego poranka obudziłam się i nabrałam ochoty na spacer. Sama się tym zadziwiłam, gdyż ostatnio mało, co budziło we mnie ochotę do ruchu.
- Wychodzę. Oznajmiłam babci i nim się obejrzała, zdjęłam bluzę z wieszaka i już mnie nie było. Gdy tylko wyszłam powiew chłodnego powietrza chlusnął mi w twarz. Wzięłam głęboki wdech i szybko ruszyłam ku bramce. Nie wiedziałam, gdzie idę. Po prostu szłam...
Nim się spostrzegłam dotarłam do miejsca, gdzie drewniany most łączył ląd z małą wysepką, nad rzeką. Ukucnęłam przy brzegu. Woda była niemal krystalicznie czysta. Zanurzyłam w niej dłoń. Poczułam przyjemne zimno. Przez moment trwałam w takim położeniu, a następnie gwałtownie wstałam i ruszyłam w kierunku mostu.
Był dość stary, ale nie bałam się, iż się załamie. Wolno i ostrożnie dotarłam na jego środek. Oparłam się o barierkę i wpatrzyłam bezmyślnie w bliżej nieokreślony punkt. Mimowolnie uśmiechnęłam się. Przez kilka chwil czułam się zupełnie dobrze.
Byłam spokojna.... Raptem coś się stało. Zakręciło mi się w głowie. Możliwe, że był to wpływ świeżego powietrza, ponieważ dużo czasu spędziłam nie wyściubiając nosa za drzwi. Albo i to, że niewiele ostatnio jadłam. Nie miałam czasu dłużej zastanawiać się nad tym, ponieważ czułam, że zaraz runę za barierkę i wyląduję w wodzie.
W ostatniej chwili poczułam, że ktoś mocno mnie łapie i przytrzymuje, po czym wolno sprowadza z mostu. Następnie siłą zmusza mnie żebym usiadła na kamieniu. Nie byłam zbyt zainteresowana tym, co się działo. Bez protestu pozwalałam się prowadzić.
- Najpierw próbujesz wyziębić się na śmierć śpiąc w lesie, a teraz chcesz wyskoczyć przez barierkę do jeziora, które sięga ci, co najmniej do bioder? Cóż za żałosne próby samobójcze...
– Wiedziałam, kto był właścicielem tego głosu. Nie spojrzałam na niego jednak.
- A ty za wszelką cenę chcesz zwrócić na siebie moją uwagę i robisz za rycerza w lśniącej zbroi.
– Odparłam. Prawdę mówiąc to prawie nierealne, że pojawiał się za każdym razem, gdy byłam w niebezpieczeństwie. Zupełnie jak w bajce.
- Chyba powinienem pozwolić ci wpaść do tego jeziora. Skomentował Michał.
- Miałbyś mniej kłopotu. Dodałam tym razem patrząc mu w oczy.
- Ta... Ale bez samobójczyni z wielkiego miasta byłoby tu nudno, nie sądzisz?
- Chyba tak. Zgodziłam się. A potem zaczęłam się śmiać. Śmiałam się tak głośno, że ptaki pouciekały z pobliskich drzew. Nie mogłam się powstrzymać. Po chwili poczułam, że łzy ściekają mi po policzkach. Mimo to nie przestawałam.
-Cholera! Krzyknęłam wciąż się śmiejąc z twarzą całą we łzach. Zamglonym wzrokiem spojrzałam na Michała. Nie bardzo wiedział, co robić. Cała ta sytuacja musiała wyglądać groteskowo.
Przez moment patrzył na mnie w milczeniu, a potem podszedł i przytulił mnie jak najmocniej umiał. Zakryłam twarz dłońmi i płakałam – jednocześnie śmiejąc się – w jego koszulę.
Chłopak jedną ręką obejmował mnie, a drugą głaskał po włosach. Robił to tak długo, aż zdołałam się uspokoić. Wtedy odsunęłam się od niego. Na jego ubraniu, w miejscu gdzie trzymałam głowę widniała teraz wielka mokra plama.
- Przepraszam. Wybełkotałam z lekkim uśmiechem.
- Nieważne...Westchnęłam i potarłam dłonią oczy. Przez chwilę nie patrzyłam na Michała. Musiałam zebrać myśli. Zapanowała cisza, której żadne z nas nie miało odwagi przerwać. Jakbyśmy bali się, że słowa zakłócą tą wątłą nić porozumienia, która właśnie powstała. Albo to troska o siebie nawzajem, albo zwyczajne tchórzostwo. Jednak stawiałabym na to drugie.
- Powiedz coś... Poprosiłam cicho. – Powiedz coś, bo ja nie wiem, co mam powiedzieć...
- Kocham cię. Oznajmił. Zacisnęłam pięści. To było naprawdę zbyt wiele.
- Nie proszę cię o nic. Po prostu chciałem żebyś wiedziała. Nie mogę patrzeć, gdy tak cierpisz. I wiem, że moje wyznanie na pewno nie jest specjalnym pocieszeniem w tej sytuacji, ale...Nie mogłam tego słuchać. Szybko znalazłam się przy nim i przytuliłam go mocno tym samym kończąc jego przemowę. Po chwili jedna z jego dłoni znalazła się na mojej głowie, a druga objęła mnie w talii.
- Nie chce cię zmuszać do kochania mnie. Po prostu chce być przy tobie. Chciałbym zdjąć z twoich barków ból, który teraz czujesz.
- Dobrze. Bądź przy mnie. Zgodziłam się. Od tamtej chwili minęły 3 lata. Mimo, że czasem czuję smutek na wspomnienie chwil z Artemisem, cieszę się, że skończyło się tak jak skończyło. Michał ze mną został. Na początku, jako przyjaciel, ale potem było to coś więcej. Zdałam sobie sprawę z tego, że nie wyobrażam sobie bez niego życia.
Tak właśnie wygląda moja historia.