Gazeta
Internet

Witaj,     |  Zaloguj
Nasza społeczność

Logowanie

Dołącz do eKulturalnych
Zapomniałem hasła
Przejdź do eKulturalni.pl
GDZIE JESTEŚ:  E-ŚWIATOWID    Aktualności

Data dodania: 23.06.2017 16:46 Kategoria:Historia i dziedzictwo Autor:Monika Nowacka Placówka:Brak
Wielotradycyjna Warmia. Wybrane zwyczaje i obrzędy doroczne

Truizmem jest stwierdzenie, że elementy kultury tradycyjnej - zwyczaje, obrzędy, wierzenia czy folklor zanikają coraz bardziej” pisała już ponad 40 lat temu Anna Szyfer, autorka publikacji "Zwyczaje, obrzędy i wierzenia Mazurów i Warmiaków". Ponadto Warmia jest regionem, na którym tuż po II wojnie światowej dokonała się wymiana ludności skutkująca spotkaniem ludzi o różnych bagażach kulturowych i religiach. Kiedy duża część mieszkańców, głównie pochodzenia niemieckiego, została wysiedlona na zachód Europy, miejsce autochtonów zajęli osadnicy z centralnej Polski oraz województw: białostockiego, lubelskiego i rzeszowskiego; repatrianci z Wileńszczyzny i Wołynia oraz Ukraińcy wysiedleni przymusowo w ramach Akcji Wisła z 1947 r. W związku z przerwaniem ciągłości kulturowej na tych ziemiach, nowa tożsamość regionalna i tradycje nadal się tworzą. Etnografowie powinni więc ocenić czy tradycyjna kultura warmińska przetrwała oraz jak i jakie nowe tradycje tworzą się wciąż na Warmii.

 

Referat ten powstał w oparciu o etnologiczne badania terenowe dotyczące niematerialnego dziedzictwa kulturowego Warmii, które odbyły się w dniach 2-11 września 2016 r. Wywiady kwestionariuszowe przeprowadzone zostały w gminie Orneta, w powiecie lidzbarskim. Respondentami byli potomkowie powojennych osadników oraz osoby, które osiedliły się na Warmii w latach 60. i 70. XX w. W referacie  opisane zostaną wybrane zwyczaje i obrzędy cyklu dorocznego, które składają się na współczesną „warmińskość”. Podjęta zostanie również próba konfrontacji tradycji współczesnych z opisanymi przez etnografkę Annę Szyfer, prowadzącąbadania w latach 60.

Chcąc opisać współczesną Warmię i „warmińskość”, należy pamiętać o tym, że proces jej tworzenia jako regionu kulturowego trwa. Można jednak opisywać to zjawisko z perspektywy „tu i teraz”. Szczególnie, gdy założymy, że Warmiakiem jest każdy, kto na Warmii się urodził i wychował. Tak postrzegana „warmińskość” jest „wielotradycyjna” i jako taka jest niezwykle fascynująca. Oczywiście ta  różnorodność tradycji przejawia się przede wszystkim na gruncie jednostkowym, w sferze domowych, rodzinnych zwyczajów i wierzeń. Wciąż również, w kolejnych pokoleniach ulega przekształceniom. Młodzi ludzie, zawierając małżeństwa egzogamiczne, przejmują tradycje partnera lub łączą je z tymi praktykowanymi w domu rodzinnym. Niejednokrotnie zdarza się, że nowe tradycje włączają do swoich praktyk także pozostali członkowie rodziny, np. rodzice. Tego typu zapożyczenia wynikają również z obserwacji zwyczajów i znajomości wierzeń pozostałych członków społeczności. Wszystko to ma wpływ na tworzenie się nowej tradycji na Warmii, a w rezultacie również budowanie tożsamości lokalnej i regionalnej.

Warto podkreślić, że przedstawione poniżej informacje o tradycjach dorocznych nie są reprezentacyjne dla całej Warmii, jest to jedynie niewielki wycinek materiału, który został zebrany na terenie powiatu lidzbarskiego przez dziesięcioro badaczy. Moim celem jest ukazanie „warmińskości” na poziomie indywidualnym, jednostkowym. Na poniższy materiał składają się tradycje pięciu mieszkanek gminy Orneta, zamieszkujących Ornetę, Bażyny, Krosno, Mingajny; w wieku od 64 do 85 lat, w większości osadniczek  pochodzących z okolic Rzeszowa, Torunia, Włocławka i Gdańska oraz urodzonej w Bażynach, na Warmii córki powojennych osadników z Wileńszczyzny i Warszawskiego. Przedstawione zostaną wybrane zwyczaje związane ze świętami Wielkanocnymi oraz Bożym Narodzeniem.

„Palma bije, nie ja biję! za sześć noc Wielkanoc!”        

Dawne palmy wielkanocne składały się z gałązek wierzbowych i brzozowych, które już kilka tygodni przed Niedzielą Palmową umieszczano w wazonach z wodą, żeby wypuściły liście. Gałęzie te służyły wg. A. Szyfer „do całkiem nie kościelnego już zwyczaju smagania”, gdzieniegdzie istniał dawniej również zwyczaj połykania kociek z poświęconych palm, co miało chronić przed bólem i chorobami gardła. Echa tych zwyczajów nadal są obecne na Warmii. Dawniej palmy były znacznie większe i jak podaje respondentka urodzona w 1940 r. na Rzeszowszczyźnie, a od 1947 r. mieszkająca w Mingajnach, znajdowały się w nich „i zioła, i na przykład nieraz zbierali gałązki brzozy, wierzby. Wstawiali w wodę, i to do niedzieli palmowej wypuściło zielone i nawet jeszcze teraz tak robią ludzie”. Choć palmę można dziś również kupić, wiele osób postrzega to jako „pójście na wygodę”. Najlepiej zrobić ją z „bukszpanu, kotki, te koćki się zbiera do tego, jakieś kwiatuszki się dołącza i się robi palmę” - zdaniem respondentki z Bażyn. Podobny przepis na palmę podaje pochodząca z Gdańska mieszkanka Ornety: „Ze trzy gałązki bazi, ja zawsze staram się mieć jakieś kwiatki swoje, powiedzmy mam już zasuszony zatrwian czy jeszcze jakiegoś kwiatka. Później gałązki brzozowe też się daje, albo wcześniej się wstawia we flakon ze trzy tygodnie tą gałązkę brzozową, gałązkę bazi i gałązkę z wierzby, bukszpanu trochę. Taki bukiecik, tylko że ona jest taka długa nie ma żadnych sztucznych kwiatów, nie ma niczego”. I choć nie powinno być w nich sztucznych elementów, obok „koćków z wierzby” w palmie rozmówczyni z Mingajn (ur. 1940 r.)  pojawiają się sztuczne kwiaty, szparagus czy paproć do dekoracji. Ta sama osoba słyszała również o tym, że niektórzy stawiają palmę w oknie lub zatykają w oborze, a także zanoszą na pola, jednak nie wie czemu służą te praktyki. Sama zanosi palmę do domu i zostawia ją do przyszłego roku. Suszone rośliny spala się, o czym poinformowała mieszkająca również w Mingajnach respondentka (ur. 1931 r.) pochodząca z okolic Włocławka, natomiast plastikowe kwiaty zostawia do dekoracji kolejnej palmy. Połykanie bazi znane było z dzieciństwa Orneciance (ur. 1946 r. w Gdańsku), której rodzice pochodzili z Kielecczyzny. Oczywiście chroniło to ją od bólu gardła. Poświęcona palma stojąca przy oknie może również chronić przed burzą.

Ponadto palma w formie gałązki wierzbowej służyła do bicia, o zwyczaju tym jednak respondenci mówili w czasie przeszłym, choć trudno określić czas zaniknięcia tej tradycji, która na pewno znana była w Bażynach. Jedyna urodzona na Warmii rozmówczyni jeszcze ze swojego dzieciństwa pamięta starszą kobietę, która właśnie w palmową niedzielę „biła” dzieci gałązkami, wołając przy tym: „palma bije nie zabije! za sześć noc Wielkanoc”. Podobnie czyniła mama respondentki pochodzącej z Gdańska, w Niedzielę Palmową wypowiadając bardzo podobną formułę: „palma bije nie ja biję! za sześć noc Wielkanoc”. W Mingajnach również same dzieci smagały się gałązkami krzewu o czerwonych gałęziach, co wspominał syn kobiety urodzonej w 1931 r. Dzieci uderzały tą witką „oczywiście bez chamstwa, delikatnie tak dla tradycji tylko”, mówiąc przy tym „palma bije, nie zabije, malowane jajko zje”. Mężczyzna podkreślił, że widział jak robią to inne dzieci i sam zaczął to praktykować. Żaden z respondentów nie wspominał jednak o pozostałych zwyczajach opisanych przez Szyfer.Być może zaniknęło już obmywanie wodą płynącą na wschód w pierwszy dzień świąt, co zapewnić miało zdrowie przez cały rok czy chodzenie po smaganiu, nazywane też chodzeniem po wykupku, co rozpoczynano już wieczorem pierwszego dnia świąt i kontynuowano przez cały następny dzień. Zwyczaj ten przypomina wspomniane wcześniej smaganie „palmą” w postaci gałązki, jednak współcześnie respondenci nie wspominali o wykupie jajkami czy kiełbasą, co dawniej było bardzo ważnym elementem tej zabawy.

„Świński ryjek” czy babeczki, czyli co powinno znaleźć się w warmińskim koszyku?         

Ponad 40 lat temu nie było na Warmii tradycji święconego, ani specjalnych potraw przygotowywanych na Wielkanoc czy na Boże Narodzenie. Jajka zaś miały być jedynie wykupem dla chodzących po smaganiu. Dziś do warmińskiego koszyka wielkanocnego, podobnie jak w całej Polsce, wkłada się: „kiełbasę, masełka troszkę, sól, pieprz, jajeczko, mięsko. Jak kiedyś się świniaki trzymało, to musiało być z ryjka coś świniaka. Na przykład od główki odrąbywało się, gotowało i coś albo na święta się szykowało z kostką. Żeby było z kostką. Ale przeważniez głowy brali. Ale później to zanikło, tak jak wszędzie. Jajko, sól, pieprz, masło, wędlinka jakaś, chlebek musi być koniecznie, no i ja przeważnie dzieciakom, jak te wnuczki były, to tam jakieś słodkie cukierki, słodyczy tam troszkę się rzucało”. Jedynie mieszkanka Bażyn wspomniała o wkładaniu fragmentu świńskiego ryjka do koszyka. Oczywiście chleb, jajko, masło, wędlina, sól, pieprz i czasami chrzan w koszyku muszą się znaleźć, „taka jest tradycja”. Ciasta i słodycze są już kwestią indywidualną, może to być keks, może to być baranek z cukru, choć inna Ornecianka pochodząca z Toruńskiego unika babeczek i ciast, ponieważ w domu rodzinnym się tego nie święciło.

W Wielką Sobotę warto również zabrać gałązkę z ogniska, które pali się przy kościele, żeby ochronić rodzinę i dom od pożaru, o czym wspomniały mieszkanki Bażyn oraz  Mingajn.

Wyścig w Wielką Niedzielę?

Wielką Niedzielę rozpoczyna się od Rezurekcji, z której warto było dawniej wrócić do domu jak najszybciej: „jak się gospodarzyło, to nasze chłopy wiejskie, gospodarze, kto pierwszy do domu doleci. Nie czekali, nie rozmawiali, do domu lecieli. Żeby pszenica się udała. I to tak ludzie samochodami, piechotą - biegiem do domu”. Było tak na pewno w Bażynach, o czym opowiedziała jedyna urodzona na Warmii respondentka.

Po Rezurekcji, tak jak w całej Polsce, zasiada się do stołu ze śniadaniem wielkanocnym. Każdy członek rodziny musi zjeść poświęcone pokarmy. W domu pochodzącej z Rzeszowskiego mieszkanki Mingajn (ur. 1940 r.) od zawsze śniadanie rozpoczyna się od podzielenia się jajkiem i złożenia życzeń. Jajka nie przełamujesię jak opłatek, ale to gospodarz dzieli jajka na tyle części ilu jest członków rodziny. Zwyczaju łamania się jajkiem, jak opłatkiem, nie znała żadna z respondentek. Jedynie syn respondentki mieszkającej w Mingajnach zaczął praktykować go po ślubie. W rodzinie żony teściowa, jako najstarsza osoba i głowa rodziny, częstuje domowników, po czym wszyscy dzielą się nim i składają sobie życzenia.

Po I wojnie światowej miał na Warmii i Mazurach pojawić się zwyczaj chowania malowanych jajek w ogrodzie, w przygotowanych wcześniej przez dzieci gniazdkach. Dziś zajączek jest powszechnie znanym zwyczajem, u każdej z rodzin jednak jego wizyta wygląda inaczej. Mieszkanka Ornety (ur. 1952 r.), pochodząca z Toruńskiego jako dziecko przygotowywała gniazdka dla zajączka w ogrodzie i w nich znajdowała drobne prezenty. Również jej dzieci urodzone na Warmii znają ten zwyczaj. W domu respondentki mieszkającej w Bażynach pojawiały się słodkie prezenty przygotowane zazwyczaj przez tatę i po prostu wręczone dzieciom. Podobnie było w Mingajnach: „już dawno jest ten zajączek. Jak ja pamiętam to jest i jest. Moją pamięcią. A kiedyś jeszcze dalej to nie wiem. Jak ja pamiętam to zawsze ten zajączek był. Ten zajączek to nie zostawiało się . O, na przykład, tak jak siedzimy tutaj przy stole, to każdemu na stole się położyło. W Wielkanoc”.

Śmigus-dyngus

Zabawą, która wciąż popularna jest wśród młodzieży w całej Polsce, choć nie niesie już za sobą magicznych treści jest śmigus-dyngus. W latach 60. XX w. „gdzieniegdzie tylko, i to na terenach graniczących z Mazowszem, występuje oblewanie wodą. Zwyczaj ten zaczyna się upowszechniać na omawianym terenie, ale notowany jest zawsze obok smagania. W obrębie jednej wsi najczęściej występują już oba zwyczaje: miejscowy - smagania i przyniesiony przez osadników - dyngus, przy czym w obu udział biorą młodzi ze wszystkich grup”. Dziś zwyczaj ten powszechnie nazywany jest śmigusem-dyngusem, choć jak wspominają respondentki, dawniej tylko chłopcy polewali wodą dziewczęta. Było to swego rodzaju komplementem. Zdarzało się, że przychodzili do nich ojcowie z prośbami: „tylko moją Madzie oblejcie, żebyście nie zapomnieli mojej Madzi oblać! A jakby któraś została nieoblana to było ooo! To by źle świadczyło, że ona jest taka no...”. Polewano się wodą z wiader, wrzucano do wanien, do rzeki i nie oszczędzano nawet starszych. Do tych realiów dostosować się musiały zapewne osoby, które z dzieciństwa znały inne tradycje śmigusowe, tak jak urodzona w Toruńskim mieszkanka Ornety (ur. 1952 r.): „U mnie zawsze był śmingus-dyngus, tak jak u mamusi. Tam jeszcze u nas to był śmingus-dyngus inny. Ja jako dziecko tak też to miałam, że najpierw chłopcy przychodzili do nas z rózgami, na drugi dzień myśmy szli do chłopców z rózgami. Tak, bo tak trzy dni była Wielkanoc. A tu jest polewanie wodą i wszyscy się nawzajem. To się leją w poniedziałek wszyscy i moje dzieci się lały. Już żeśmy nie stosowali tej zasady śmingus-dyngus z tymi rózgami”. Poza tym, wśród dorosłych istniał zwyczaj spryskiwania się perfumami: „Kiedyś jeszcze pamiętam, jak żeśmy przyszli tu z Gdańska, to było w takim dobrym tonie, bardzo dobrze świadczyło, jeśli sąsiad, tak jak np. mój tatuś, a uchodził za takiego, nie wiem jak to nazwać - oświeconego, czy jak to powiedzieć. Poszedł do sąsiadki, pokropił ją perfumami, pocałował w rękę. No to już był taki naprawdę, że to był zaszczyt bardzo dla tej sąsiadki, że to tak sąsiad przyszedł i ją perfumami... pamiętam, to były takie perfumy „Być może”.

U nas w domu było całkiem inaczej niż tu nabyłam. Wigilia Bożego Narodzenia

Święta Bożego Narodzenia należą do najbogatszych w tradycje ludowe świąt roku obrzędowego. „Dzień Wilii, nie zaliczany właściwie do godnich świąt, zawiera i na Warmii, i na Mazurach bardzo niewiele elementów kościelnych. Nawet na katolickiej Warmii w dniu tym nie przestrzega się postu (dopiero ostatnio pod naciskiem opinii osadników z innych części Polski i księży). Potrawy wieczerzy wigilijnej często nie różnią się od potraw dnia powszedniego. Przy „bogatszej” kolacji podaje się na stół przeważnie gęś i mięso: wieczerzę podawano około siedemnastej, była pieczona gęś, kiełbasa gęsia, mięso, ciasto, słodycze.... Współcześni mieszkańcy Warmii ściśle przestrzegają postu w Wigilię, choć potrawy są znacząco zróżnicowane i sami zauważają, że „to wszystko zależy od domu. Skąd kto pochodzi i jakie były tradycje w domach. U mnie w domu nie jadło się kutii. Tu jest tak: gdzieś ktoś kutię, zobaczyłam i zaczynam też robić. Następnie pierogi. U mnie w domu nie robiło się pierogów, nie robiło się barszczu. I to też tu, wszyscy, większość pierogi, pierogi. To też jest coś takiego innego. U nas w domu było całkiem inaczej niż tu nabyłam”.

Pochodząca z Toruńskiego Ornecianka, mieszkająca przez wiele lat w Krośnie, zauważa, że dziś bez pierogów i barszczu nie ma wigilii i potrawy te są dla innych tak ważne, jak dla niej karp. Poza tym, w domu kobiety był i „jest śledź obowiązkowo, zupa śledziowa, zupa na przykład owocowa obowiązkowo. Owoce nie tylko suszone, ale też porzeczka czerwona, porzeczka czarna. I ta zupa musi być taka swoja, naturalna, a nie tylko suszone owoce poszedł i kupił. Zupa śledziowa, też na przykład w moim domu, i u mamusi, i tak sięu mnie robi. Zupa śledziowa, czyli śledzie ze śmietaną i ziemniaczki, do tego karp smażony, karp w galarecie. U mnie karp w galarecie też musi być obowiązkowo. Sos grzybowy z grzybów suszonych. No i tak ta kutia z lanymi kluskami - łyżeczkę maku z tymi wszystkimi przyprawami i miód, i orzechy, i rodzynki, i wtenczas się do tego dużo daje - ja nie robię typowej kutii - i łyżkę tego maku z miodem i ze 2-3 te kluski lane, i też taki deser na słodko. W moim domu robiło się też ryż na słodko. Taki deser był po wszystkim: ryż na sypko i to na talerzyczku, troszeczkę masełka do tego i cynamon, no i tak łyżeczkę do tego na talerzyku deserowym to był deser już po Wigilii”. Z kolei pochodząca z Gdańskamieszkanka Ornety (ur. 1946 r.) jest przeciwnego zdania: „kutii ja nie uważam, nie robię nigdy, bo z resztą uważam, że to jest nie nasza potrawa, to jest ukraińska i że to niekoniecznie. Wcale mi to nie pasuje”. Respondentka zwróciła uwagę na to, że dzieci nie jedzą karpia, więc na stole wigilijnym pojawia się również sandacz.

Ponadto rozmówczyni z dzieciństwa pamięta tzw. śledzia na dziko, którego sama już nie robi: „I musiał być śledź na dziko. O to kiedyś to było. Jeszcze pamiętam, jak byłam dzieckiem to był śledź na dziko. Ja pamiętam jak to się robiło: mama gotowała wodę, wrzucała cebulę, wrzucała jakieś tam przyprawy, jakiś listek. Dawała jakiś - stał w butelce, coś w kuchni stało - to był jakiś żurek czy  coś tam było, żeby to było takie kwaskowate. Tam nie było śledzia. Tylko tam była woda z cebulą, z tymi przyprawami i były ziemniaki, takie małe ziemniaki, a całe. Całe małe ziemniaki. I tak się brało (…) te ziemniaki, tak na talerz, no i tego śledzia dzikiego. Bo to wtedy jeszcze nie było śledzi. Ja nie wiem jak to było, że to był... mama mówiła że to jest dziki śledź (...) Teraz to jest śledź, są zawsze dwa rodzaje śledzia, jest ryba po grecku, jest karp, jest sandacz. Smażone zawsze są pierogi z kapustą i grzybami. Drożdżowe smażone (...) Mama robiła, to jeszcze była taka kuchnia (...) i tam była dochówka taka i tam mama na blasze... I takie one były rumiane. Ja teraz smażę na patelni”. Jako jedyna z respondentek przygotowuje smażone pierogi.

Poza tym, mieszkańcy współczesnej Warmii mają okazję czerpać z tradycji sąsiadów pochodzących również z Ukrainy czy Wileńszczyzny. Pochodząca z Rzeszowskiego mieszkanka Mingajn (ur. 1940 r.) wspomina, że dawniej przygotowywano na święta kutię, co wynika z obserwacji innych rodzin: „Przeważnie kiedyś tę kutię, ale ja to nie umiem tego robić. Jednego roku miałam tam od Ruskich, mego wujka córka była, to ona to u mnie to zrobiła. No dobre to jest, bo to i miód, i mak, i pszenica”. Jedna z rozmówczyń również miała okazję uczestniczyć w Wigilii rodziny ukraińskiej, choć nie przejęła żadnej z tradycji: „ukraińska wigilia jest zupełnie inna, ja miałam chłopaka Ukraińca i jak  poszłam przecież do nich na Wigilię, to były takie potrawy, że ja nie miałam pojęcia, że takie potrawy są. Oni mieli tam pierogi z kaszą gryczaną (...) to było zupełnie inne (...) i kiedyś też, jak koleżance zmarła mama, i na tą wigilię, żeby przyjść (...) jak poszłam, to oni mieli tam taką stertę nasmażonych, takich nie wiem, naleśników, placków, takich chudych placków, jakichś takich naleśników. I te naleśniki...  W czym te naleśniki oni tak zwijali? Oni byli z Wileńszczyzny, nie pamiętam w  czym oni to tak maczali, to było coś, jakiś dżem czy nie dżem (...) Takie też zwyczaje tutaj się wymieszały”.

Z kolei to, co dla mieszkanki Mingajn urodzonej w okolicach Włocławka było „normalną potrawą wigilijną”, pojawi się częściowo wyłącznie w jej domu. Potrawy wigilijne tam „są takie same . Tyle, że u nas tam w domu to był dwanaście potraw, a ja już tu robiłam tylko połowę (...) Normalna Wigilia: pierożki gotowane z kapustą, z grzybami i same grzyby. I to jabłka smażone, to kompot z owoców. I takie kluski, to nazywali kłosy u nas - to były takie długie, długości jak palec, i to z tym kompotem się robiło.To się „kłosy” nazywali. Były: ryba, śledzie. To kapusta taka, wie pani, postna. Jak na wigilię, nie? To ino grzyby takie i pierożki z grzybami. Były grzyby smażone i ta kapusta była postna. Tak o, wie pani, tak ze sześć, siedem dań było. Ile mogłam, tyle ja zrobiłam”. Kłosyto kluski popularne na Mazowszu, nie pojawiły się w żadnej z pozostałych wypowiedzi.

Mniej popularne są również jabłka smażone w cieście naleśnikowym, które przygotowuje na Wigilię respondentka urodzona i mieszkająca w Bażynach. Poza „placuszkami z jabłkami” na stole wigilijnym był: „kisiel, był mak - tarło się i do tego obwarzanki się piekło z makiem Ryba była pod każdą postacią, przeważnie śledzie były marynowane i w oliwie. Dwanaście dań musiało być. Pierogi z kapustą i grzybami Barszczyk się robiło tak samo i uszka robili sami. Przeważnie to samo co teraz. Kompot z suszonych owoców (...) kapustę z grochem robili też tak samo”. Te „normalne Wigilie, jak u wszystkich”, różnią się więc potrawami. U wszystkich z wymienionych pań przestrzega się jednak postu.

Pieniądze pod obrusem

Z Wigilią Bożego Narodzenia wiąże się również wiele innych praktyk. Jak pisała Anna Szyfer do 1945 r. nie znano na Warmii i Mazurach zwyczaju dzielenia się opłatkiem, co dziś jest powszechnie kultywowane. Jedynie mieszkanka Bażyn urodzona na Warmii, zwyczaj składania sobie życzeń podczas dzielenia się opłatkiem poznała dopiero po ślubie, kiedy przeprowadziła się do rodziców męża, również mieszkających w Bażynach.

Respondentki wspominały również o praktyce wkładania przez rodziców pod obrus drobnych pieniędzy, które później miały wyjmować dzieci. Zwyczaj ten jednak różnił się nieznacznie w każdym z domostw. W Bażynach ojciec, jak matka już miała stawiać jedzenie, schował pieniążki zawsze, a tak cwany był, że synusia swojego musieli posadzić w którym rogu. A my nie wiedzielim gdzie są i zawsze my płakalim. I był schowany pieniążek, i który siada na rogu, czy gdzie, które dziecko jest, ma szczęście, to jak teraz się w pierogi rzuca pieniążek, to my tu, na stół”. Dzisiaj pieniędzy nie wkłada się pod obrus, ale „w pierogi dają, żeby szczęście było. Tak, jak robi się grzybowe pierożki. My kiedyś, tak powiadała córka, już jak zaczęła w kuchni pracować, to w foliowy woreczek, żeby nie brudzić tego dania, bo kto weźmie i żeby nie udusił się”. Pieniądze musiały być również pod obrusem w domu mieszkanki Ornety, której rodzice pochodzili z Kieleckiego: „pieniądze tam mama kładła, tatuś to siano i tam pod obrus, żeśmy wyśledzili. No i później jak się już tak, to każdy starał się - ale trzeba było czekać - nie można było tam ręki wkładaćdo tego siana, pod ten obrus, się czekało. Ja nie wiem czy to, obydwoje rodzice z Kieleckiego, więc to może w Kieleckim był taki zwyczaj. Mama jest spod Iłży, tatuś tam też, ale pieniądze zawsze musiały być. W Wigilięsię spożywało właśnie Było siano, był obrusi w tym sianie były pieniążki. I to, kiedyś zapytałam, jeszcze pamiętam, mamy siostry: ciociu, czemu to? - Bo to trzeba w wigilię spożywać, bo to będzie bogaty cały rok. I te pieniążki musiały być drobne i tak rozsypane. No i później żeśmy te pieniądze tak wyjmowali”. Również pochodząca z powiatu włocławskiego mieszkanka Mingajn z czasem wprowadziła zmianyw tym zwyczaju: „z początku kładłam , a później już nie. Jak były dzieci mniejsze to kładłam i tam pod to sianko się jeszcze pieniążki sypało (…) dla dzieci. A tak jak ja robiłam, wie pani, żeby dla dzieci były te pieniążki, później już wnuków miałam, no i swoje dzieci miałam, to wie pani, żeby nie skrzywdzić jeden drugiego, to do reklamóweczki jednakowo odsypałam tych pieniążków i pokładłam i już oni tam wiedzieli, że tam będzie”.

Pozostając w temacie prezentów, nie można zapomnieć o tych większych podarunkach znajdowanych przez dzieci pod choinką. Już w czasach, kiedy swe badania prowadziła Anna Szyfer, prezenty dzieciom przynosił „prawie zawsze” Mikołaj. Dziś właściwie jednogłośnie respondentki potwierdzają tę informację, choć pochodząca z Toruńskiego mieszkanka Ornety, podkreśla, że musiała zmienić swoją tradycję: „U nas Gwiazdor , na Boże Narodzenie Gwiazdor, później już tu się przyjęło, że Mikołaj. Ale tak się zawsze mówiło, że Gwiazdka i Gwiazdor”.

Różnice nie tylko między poszczególnymi rodzinami, ale również w szerszym wymiarze - wsiami, zostają zatarte w przypadku praktyk wspólnotowych. Zarównow Bażynach, jak i Krośnie czy Mingajnach, bardzo podobne formy przybierały psoty sylwestrowe, znane wszystkim respondentkom. Psoty opisane zostały również przez Annę Szyfer i miały być wynikiem dawnych wierzeń i zabiegów magicznych, zgodnie z którymi kradzież np. sprzętu gospodarskiego w noc sylwestrową ma zapewnić „złodziejowi” pomyślność w przyszłym roku. Zwyczaje tego rodzaju, ze względu na charakter wspólnotowy i formę zabawy, w której uczestniczyli również powojenni osadnicy, miały szansę przetrwać.

Celem niniejszego artykułu było przybliżenie współczesnych tradycji na Warmii, ale przede wszystkim wskazanie na charakter dzisiejszej „warmińskości”, która tworzy się na nowo. Niech naszym wspólnym zadaniem nie będzie wyłącznie doszukiwanie się pozostałości tradycji rodzimych, „warmińskich”, ale zbadanie i udokumentowanie tego, co obecnie jest uchwytne i co buduje Warmię dzisiaj. Bo „warmińskość” składa się z wielu „małych” tradycji, którym należy się taki sam szacunek, jak pamięci o dziedzictwie, które odeszło.        

Bibliografia:

  1. Szyfer, Zwyczaje, obrzędy i wierzenia Mazurów i Warmiaków, Olsztyn 1975

 

Projekt "Warmio, quo vadis?" dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Województwa Warmińsko-Mazurskiego.

Partnerami projektu są: Narodowy Instytut Dziedzictwa w Warszawie, Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków w Olsztynie wraz z delegaturą w Elblągu, Muzeum Warmii i Mazur w Olsztynie, Muzeum Archeologiczno-Historyczne w Elblągu, Muzeum Budownictwa Ludowego. Park Etnograficzny w Olsztynku, Muzeum Mikołaja Kopernika we Fromborku, Stowarzyszenie JANTAR z Elbląga, Portal kulturaludowa.pl, Polskie ​Radio Olsztyn, Dziennik Elbląski, Elbląska Gazeta Internetowa portEl.pl, portal Kulturalny Warmii i Mazur eŚwiatowid.pl, portal eKulturalni.

Podziel się:
Wszelkie prawa do tego tekstu są zastrzeżone. Publikowanie go w całości lub części wymaga zgody Wydawcy.

Kierownik Redakcji: Hanna Laska-Kleinszmidt

tel 55 611 20 69

Jeśli chcesz dodać swój komentarz zaloguj się. Jeśli nie masz jeszcze konta zarejestruj się tutaj.
MENU

eŚWIATOWID W LICZBACH

 

Publikacji: 12135
Galerii: 307
Komentarzy: 1354

 


Liczba odwiedzin: 11519404

KONTAKT Z REDAKCJĄ

Wydawca:

Centrum Spotkań Europejskich
"ŚWIATOWID"

pl. Jagiellończyka 1
82-300 Elbląg
tel.: 55 611 20 50
fax: 55 611 20 60

 

Redakcja:
redakcja@eswiatowid.pl
tel.: 55 611 20 69

Administrator systemu:
adm@swiatowid.elblag.pl
 

 

 


 

 

Projekt dofinansowany ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego w ramach Regionalnego Programu Operacyjnego Warmia i Mazury na lata 2007 - 2013 

oraz budżetu samorządu województwa warmińsko - mazurskiego.