Gatsby. Na pewno taki wielki?
Obraz i muzyka to największe zalety najnowszej ekranizacji powieści Scotta Fitgeralda Wielki Gatsby. Do kompletu należałoby do dodać znakomite aktorstwo Leonardo DiCaprio i Tobyego Maguire. Warto obejrzeć choćby po to żeby samemu wyrobić sobie zdanie.
Nick Carraway wynajmuje dom na Long Island niedaleko Nowego Jorku, gdzie planuje zrobić karierę finansisty. W pobliżu mieszka jego kuzynka Daisy Buchanan z mężem Tomem, kolegą Nicka z czasów studenckich. Któregoś dnia Nick dostaje kolejne zaproszenie, jego tajemniczy sąsiad, milioner Jay Gatsby, wprawia jedno ze słynnych, wystawnych przyjęć. Gospodarz prosi Carrawaya, by ten zaaranżował jego spotkanie z Daisy, którą od lat skrycie kocha – to w skrócie. Jest odpowiednio: tajemniczy bohater – bogacz, jest niespełniona miłość i zbrodnia, wszystko, aby zagwarantować pełen sukces.
Historia bardziej przypadła mi do gustu w wersji filmowej niż książkowej – to jeden z nielicznych takich przypadków. Przy książce Fitzgeralda trzymał mnie tylko klimat epoki – akcja niezbyt rozwinięta, styl pisania – nie do końca mi odpowiadał. W filmie to wszystko, co nie przemawiało do mnie w książce było mniej widoczne. Akcja toczyła się jakby szybciej, obrazy były tak piękne i dopieszczone, że nawet jeśli były gdzieś niedomagania scenariuszowe to i tak patrzyło się z przyjemnością. No właśnie – obrazy. Niemal w każdej minucie filmu można byłoby zrobić stopklatkę. Dopracowane do najmniejszych szczegółów, pełne barw i przepychu. Czy to przerost formy nad treścią? Możliwe, ale nie mam zamiaru się w to zagłębiać, bo zwyczajnie podobało mi się.
Muzyka – współczesne przeboje – eklektyczna, ale dziwnie pasująca do tego filmu. Aranżacje ciekawe, w pierwszym momencie można mieć wątpliwości, ale po chwili słychać już osłuchane w radiu Crazy in love Beyonce (w wykonaniu Emeli Sande) lub Young & Beautiful Lany Del Ray. W soundtracku, za który odpowiadał Jay Z, nie zabrakło też takich artystów, jak Florence and the Machine, Will.I.Am, Fergie czy The xx. Dobra dawka muzyki wydawałby się, że pasującej do współczesnej produkcji – może jakiegoś thrillera.
Ten, kto spodziewał się dzieła wybitnego mógł się rozczarować. Ten, kto chciał kinowej rozrywki na dobrym poziomie mógł wyjść z kina zadowolony.