Uciekasz z domu. Masz tylko 16 lat. Jesteś młoda, ładna, trochę zbuntowana. Idziesz na komisję, przyjmują cię, obcinają długie do pasa włosy. Dają cztery numery za duże buty i ubrania, męską bieliznę i …karabin. Idziesz na front zabijać Niemców. W Armii Radzieckiej podczas II wojny światowej walczyło milion kobiet. Po wojnie były księgowymi, przewodniczkami wycieczek, lekarkami, nauczycielkami…
Minerzy, saperzy, strzelcy wyborowi, lotnicy, strzelcy dział – kobiety.
Dowódca kompanii Moskiewskiego Oddziału Floty, dowódca plutonu saperów (który średnio żyje dwa miesiące), kapitan lotnictwa, dowódca plutonu fizylierów – kobiety.
Telefonistki, sanitariuszki, kucharki, praczki – kobiety.
Wiele z nich opisuje w swojej książce Wojna nie ma w sobie nic z kobiety Swietłana Aleksijewicz - białoruska pisarka i dziennikarka. Laureatka międzynarodowych nagród, w tym m.in. Nagrody National Book Critics Circle, Pokojowej Nagrody im. Ericha Marii Remarque’a, Nagrody Szwedzkiego Pen Clubu, Lipskiej Nagrody Książkowej na rzecz Porozumienia Europejskiego, Nagrody im. Andrieja Sieniawskiego.
Staram się zmniejszyć wielką historię do wymiarów człowieka, żeby coś zrozumieć. Znaleźć słowa. Ale na tym, zdawałoby się, niewielkim i dogodnym do obserwacji terenie – przestrzeni duszy ludzkiej – wszystko staje się jeszcze mniej zrozumiałe, jeszcze mniej przewidywalne niż w historii. Bo przed sobą mam żywe łzy, żywe uczucia.
Książka mówi głosami setek rosyjskich kobiet, opowiada o wojnie, jakiej do tej pory raczej nie znaliśmy. Ta wojna jest bardziej ludzka, mniej bohaterska, tu nie ma żołnierzy idących z pieśnią na ustach, braterstwa broni, salw z karabinu, tu są opowieści o przeszkodach, które trzeba pokonać żeby dostać się na front, o miłości, tęsknocie, o tym żeby umierać ładnie bo tyle brzydkich śmierci w trakcie wojny się oglądało.
Swietłana Aleksijewicz nie musi dodawać wiele od siebie, ona tylko rozmawia, nagrywa te rozmowy, podąża za śladami, które podsuwają jej kolejne kobiety. Ale cóż to za rozmowy – chciałoby się westchnąć bo przecież nie każdy umiałby rozmawiać z tymi kobietami, tak jak ona, wyciągnąć z nich takie rzeczy, które są głęboko schowane i miały pozostać dawno zapomniane. Usłyszeć nie o wojennym szlaku i bitwach, w których wzięły udział, ale o tym, co w je najgłębiej dotknęło, co je uwiera, o czym mimo, że chcą zapomnieć to nie potrafią. I z takich właśnie małych kawałeczków, wyrwanych wspomnień Swietłana Aleksijewicz układa książkę i sypią się oskarżenia.
- To kłamstwo! To szkalowanie naszych żołnierzy, którzy przynieśli wolność połowie Europy. Naszych partyzantów. Naszego bohaterskiego narodu. Nie potrzebna nam pani mała historia, potrzebujemy wielkiej historii. Historia Zwycięstwa. Nikogo pani nie kocha! Pani nie kocha naszych wielkich idei. Idei Marksa i Lenina.
- Zgadza się, nie kocham wielkich idei. Kocham małego człowieka…
Bo nie prawda państwu jest potrzebna tylko opowieść o bohaterstwie i oddaniu, która popchnie kolejnych młodych ludzi na wojnę. Książkę autorka zaczęła pisać pod koniec lat 70., była gotowa w 1983 roku i stąd wyżej cytowana rozmowa z cenzorem. Jednak wydano ją po raz pierwszy w okresie pierestrojki. My dysponujemy wydaniem rozszerzonym, Swietłana Aleksijewicz uzupełniała je do 2004 roku. Na polski rynek trafiła w 2010 roku dzięki Wydawnictwu Czarne.
Wojna nie ma w sobie nic z kobiety to głos kobiet. Tu nie ma ocen, nie ma weryfikacji, nie ważne są historyczne fakty, ważne są ludzkie historie, ważne, że ktoś tych kobiet wysłuchał i uznał ich losy za tyle istotne, że zadał sobie trud, przyjechał, spisał i że znalazły się w książce bo człowiek radziecki do słowa pisanego miał duży szacunek. Większość z tych kobiet na wojnie zostawiło młodość, niewinność, dziecięce marzenia i nie dostało nic w zamian. To, co spotkało je podczas wojny, to materiał na niejedną książkę, to co spotkało je po wojnie, na kolejne. Odrzucane przez mężczyzn, którzy niedawno je wielbili i chronili, nieakceptowane przez kobiety, które pozostały w domach, często ciężar dla rodziny. Musiały radzić sobie same i pozostawały same, gdy mężczyźni paradowali w odznaczeniach, które otrzymali na wojnie, one swoje chowały głęboko żeby zapomnieć o tym, że były na wojnie.
A początkowo się ukrywałyśmy, nawet nie nosiłyśmy odznaczeń. Mężczyźni nosili, a my nie. Mężczyźni byli zwycięzcami, bohaterami, narzeczonymi, mieli swoją wojnę, a na nas patrzyli innymi oczami. Całkiem innymi… Powiem pani, że nam odebrali zwycięstwo. Po cichu zastąpili je zwykłym kobiecym szczęściem. Nie podzielili z nami zwycięstwa. Przykre to było… Niezrozumiałe…
Wojna nie ma w sobie nic z kobiety – i tyle.