Napisy, dubbing czy lektor. A ty co wolisz?
Napisy, dubbing czy lektor – odwieczny spór kinomaniaków o to, co jest lepsze, na internetowych forach trwa cały czas. Jednak te filmy, które obejrzeliśmy, już w nas pozostaną. Uniwersalny żołnierz czy Milczenie owiec, serial Niewolnica Isaura - czym byłyby, gdyby nie głos Lucjana Szołajskiego?
Temat na ten felieton przyszedł do mnie wraz z wiadomością o śmierci Lucjana Szołajskiego. Jego głos znali niemal wszyscy – przeczytał prawie 20 tysięcy filmów. Był wybitnym polskim lektorem filmowym i telewizyjnym, zmarł we wtorek 4 czerwca w wieku 83 lat.
Był jednym z najbardziej rozpoznawalnych polskich lektorów. Pracował przez 40 lat. Jego kariera zaczęła się zupełnie przypadkowo. Przyszły lektor sam zgłosił się do telewizji z prośbą o umożliwienie mu przeczytania listy dialogowej do filmu. Wypadł tak dobrze, że został zatrudniony jako lektor. Pracował również w Polskim Radiu od 1956 do 1991 roku.
Kiedyś powiedział: Lektor nie może występować jako aktor. Interpretację widz słyszy z ust aktora, który tę kwestię wypowiada. No i tak właśnie było z filmami, które czytał. Był interesującym człowiekiem, znał język angielski, francuski, rosyjski i… esperanto – wymyślony od początku, neutralny i łatwy do nauki język, przydatny do międzynarodowej komunikacji. Lucjan Szołajski przez wiele lat był zatrudniony jako lektor w Redakcji Esperanckiej Polskiego Radia.
W internecie pojawiło się mnóstwo ciepłych słów pod adresem Lucjana Szołajskiego, m.in. Panie Lucjanie, dziękuję po stokroć, a i tak tego za mało. Na całe szczęście jeszcze całymi latami będziemy słuchać Pańskich wspaniałych słów i pięknego głosu. Odpoczywaj w spokoju, a właściwie nie, czytaj wszystkim tym którzy już są po drugiej stronie. Tak ciepło jak to robiłeś tutaj. DO USŁYSZENIA. (Gazeta.pl, opus666) . No i nie zabrakło komentarzy tych, którzy twierdzą, że lektor to samo zło.
Jedni chcą pełnego dubbingu, inni napisów, jeszcze inni oczekują, aby system który znamy pozostał. Są też ortodoksi, którzy filmy lubią oglądać w oryginalnej wersji językowej. Każda z tych opcji ma swoje plusy i minusy, a ich zwolennicy gotowi są zaciekle debatować w obronie swoich racji. Czy chcemy takiego systemu, jak w Niemczech, gdzie wszystkie filmy są dubbingowane, a najbardziej znani amerykańscy aktorzy od lat mają swoich niemieckojęzycznych lektorów? Czy może takiego, jak w Skandynawii, jedynie z napisami? Do dyskusji zaczynają się już włączać politycy, a i same telewizje i dystrybutorzy pokazują nam coraz więcej dubbingowanych propozycji. Do tej pory były to przede wszystkim animacje i filmy familijne, ale ostatnio do kin weszła dubbingowa wersja Hobbita.
Czy wynika to z naszego lenistwa, z chęci dogonienia Zachodu czy po prostu z tego, co nam się bardziej podoba? Argumenty są różne, a ja mimo iż pozostaję zwolennikiem lektora lub napisów czuję, że ta era w polskiej kinematografii powoli się już kończy. Z tym większym sentymentem wspominam Lucjana Szołajskiego…