Mądre i odważne... Służące (recenzja)
Niezwykły. Prosty, ale dotykający głębi problemu, ciepły, ale opowiadający o brutalnej dyskryminacji. Takie kino, jakiego Polacy nie potrafią robić, podchodząc bardzo na serio, bez dystansu i z zadęciem do trudnych faktów z naszej historii. Służące to film, który naprawdę warto obejrzeć.
Poruszył mnie do łez, kilka razy szczerze się uśmiałam. Wspaniale dobrane aktorki - bo główną rolę w tym filmie odgrywają kobiety - mężczyźni to przysłowiowe kwiatki do kożucha. Pierwsza, moja ulubiona, Jessica Chastain jako Celia Foote - doskonała. Blondynka, wyjęta jakby prosto z dowcipów, która okazała się cudowną, ciepłą kobietą. Nie ma wielkich ambicji, ale jest pełna życia i pozytywnego nastawienia do świata.
Emma Stone, jako Eugenia Skeeter Phelan - jedyna, która nie ma jeszcze męża i dzieci, nie pasuje do swoich rówieśnic. Skończyła studia i pracuje. Jest ambitna i bardzo wrażliwa, jest konsekwentna i odważna. Wyzwanie, które podjęła spowodowało, że jej życie prywatne jeszcze bardziej się skomplikowało, mimo to nie miała żadnych wątpliwości.
Bryce Dallas Howard jako Hilly Holbrook. To jedna z tych kobiet, dla których czarna służba to coś naturalnego, to coś, co można odziedziczyć i obrazić w każdy sposób. Na swój użytek nazywam to, co sobą reprezentuje, charakterkiem - wredna, inteligentna, wyrachowana, bez skrupułów, jednocześnie ograniczona, zamknięta w swoim białym świecie. To ona wpada na pomysł budowy oddzielnych toalet dla służących, żeby żyło się higieniczniej, bo przecież czarni chorują na inne choroby niż biali...
No i w końcu druga strona - The Help - Służące. Niesamowite kreacje Violi Davis, jako Aibileen Clark oraz Octavii Spencer, jako Minny Jackson. To kobiety z charakterem, bardzo doświadczone przez życie, ale nie złamane. Mądre i odważne, nie skarżą się na swój los, nie narzekają na swoją pracę, tylko na... pracodawców.
Akcja filmu toczy się w latach 60. w Missisipi. Jak zaczęła się ta rewolucja? Po prostu. Od zwykłych, ale bardzo odważnych ludzi. Od kobiet, które nie mogły już znieść ciągłych upokorzeń. Co czuje matka, która oddaje własne dziecko, aby wychowywać cudze? Jak to się dzieje, że dzieci, które czarne służące wychowywały i które kochały bardziej niż prawdziwe matki, po 20 latach są takie, jak ich matki właśnie? To trudne pytanie i na nie musiały odpowiedzieć służące, żeby książka z ich wspomnieniami mogła ukazać się w momencie, kiedy walka o prawa kolorowych sięgała zenitu. Ryzykowały życiem, ale pewne granice zostały już przekroczone.
Porusza do głębi, z przyjemnością obejrzę go jeszcze raz i... jeszcze jeden raz.