Od dwóch, może trzech lat, mam profil na jednym z portali społecznościowych dla moli książkowych. Tam też dotarła do mnie informacja o prowadzonej na Facebooku akcji Czytajmy polskich autorów.
I tak jakoś mi się przypomniała ta inicjatywa, kiedy kilka dni temu pochłonęłam książkę Agnieszki Pietrzyk pt. Pałac Tajemnic. Ale po kolei. Akcja Czytajmy polskich autorów, jak każda inna miała (ma), swoich zwolenników i przeciwników. Ci piersi mówili, że to świetna sprawa, że w końcu zacznie mówić się o piszących Polakach, że da się im szansę na zaistnienie w świecie literatury. Sceptycy natomiast nie widzieli w niej sensu. Mamy czytać Polaków tylko dlatego, że są Polakami? A jeśli piszą słabiej? Czytajmy tych, którzy piszą dobre książki, bez względu na to, czy pochodzą z Polski, Ameryki czy Chin - grzmieli na forach. Ja natomiast zrobiłam sobie czytelniczy rachunek sumienia. Co wtedy czytałam? Byłam po trylogii Milennium i serii książek Prestona i Childa (Relikt, Relikwiarz, Siarka), w międzyczasie standardowo kilka książek Kinga, dwie powieści Jeferey'a Deaver'a, i dwie z trzech części Igrzysk Śmierci Suzanne Collins.
Więc pomyślałam sobie, rzeczywiście coś jest na rzeczy. A gdzie polskie nazwiska? Co odpowiem, kiedy ktoś zapyta mnie o ulubionych polskich autorów? Powtórzę za Gombrowiczem, że "Słowacki wielkim poeta był"? Bo chyba liceum to właśnie był ten czas /a nie było to wczoraj :)/, kiedy spotykałam się z polskimi twórcami. Moimi ulubionymi gatunkami są kryminał, sensacja, powieści grozy czy fantastyka, więc oczywiście trudno doszukać się tego na liście szkolnych lektur, ale to nie znaczy, że nie można sięgnąć po współczesnych pisarzy z kraju nad Wisłą.
I wtedy jeszcze raz wytężyłam swoje komórki i przeszukałam wszystkie regały, tudzież szufladki w mózgu. Eureka! Na wyżej wymienionej liście była jedna książka Polaka, która, mało tego, bardzo się podobała. Dom na Wyrębach Stefana Dardy, zrobił na mnie ogromne wrażenie. I to właśnie z powodu swojej "polskości". Podobało mi się, że autor nawiązał do dawnych ludowych wierzeń, ucieszyłam się, że straszyć może również u nas, a nie tylko w Stanie Maine Ameryki Północnej. No i polskie realia, nazwiska, których się nie przekręca, nazwy miejscowości, które nam coś mówią...
I właśnie to mi się przypomniało (bo od tamtej pory jak częściej wplatam polskich autorów pomiędzy zagranicznych, czyli na mnie akcja podziałała), kiedy czytałam ostatnio książkę elblążanki Agnieszki Pietrzyk. Akcja rozgrywała się w Pałacu w Ponarach na Mazurach, ale była też mowa o Dobrym Mieście, Morągu, Elblągu i Pasłęku. Ma się rozumieć, znam jedną z podstawowych zalet jaką daje czytanie, to jest pobudzanie wyobraźni, którą mogę trenować wyobrażając sobie przeraźliwe miasteczka z książek Kinga, w których nigdy nie byłam. Ale naprawdę całkiem przyjemnie jest czytać o miejscach, które się zna. I dlatego zacieram ręce i poluję na Drzewo Morwowe Tomasza Białkowskiego. Akcja ksiązki tegorocznego laureata literackiej Nagrody Warmii i Mazur Wawrzyn, również rozgrywa się u nas... Czyżby dopadł mnie książkowy lokalny patriotyzm?
Atronę akcji na Facebooku, może znaleźć klikając tutaj.