Trójmiasto, Warszawa, stoki we Włoszech i Elbląg - co łączy te miejsca? Ludzie kochający tańczyć salsę!
Szał (bo chyba o szale można już mówić) tańczenia tego żywiołowego tańca porywa tysiące osób. Na parkietach, plażach, a nawet na stokach narciarskich z nartami na stopach - ludzie tracą dla salsy głowy. Dlaczego?
Żeby się przekonać wystarczy raz wziąć udział w zajęciach. Więc się wybrałam - na naukę salsy w elbląskim „Światowidzie".
Środa wieczór, kawiarnia „Muza". Migające kolorowe światła i gorące rytmy przyjaźnie mnie nastrajają. Instruktor - Marek Kucharczyk - wita zebranych i zaprasza na parkiet. Jest nas dużo, choć jak słyszę dziś spotykają się osoby starsze, jutro młodsze - starsze to te powyżej trzydziestki. Nasz nauczyciel informuje więc o konieczności utworzenia kolejnej grupy.
Zaczynamy.
Osiem - raz, dwa, trzy.... Po kilku takich „razach" dostaję zadyszki, ale odchudzanie było gwarantowane przy zapisach. Cygaretki, szejkery, obroty w prawo i (trudniejsze!) w lewo. No i przede wszystkim bioderka - jak mówi nasz instruktor. Świetna muzyka, świetni ludzie, świetny taniec! Po takim spotkaniu jestem cudownie zmęczona...
Jednak salsa to nie tylko doskonały trening dla naszego ciała, ale i umysłu - muzyka i taniec pozwalają zapomnieć o kłopotach dnia codziennego i odprężają, poprawiają nastrój. To także niesamowity, żywiołowy i nieco erotyczny, choć jednocześnie pozwalający zachować powściągliwość, taniec. Taniec, który odmładza ludzi - w mojej grupie są panie sporo po trzydziestce. I jeden pan - mój mąż, którego cudem udało mi się namówić, chyba tylko dlatego, że to salsa solo...
Gorąco polecam i zapraszam na kolejne spotkanie.